sobota, 11 stycznia 2014

Jak uczyłam się języka angielskiego

Jak już wspomniałam w pierwszym poście, angielskiego w dużym stopniu nauczyłam się sama. Jak to zrobiłam? Zaczęło się od tego, że jako mała dziewczynka dostałam (od Mikołaja :)) podręcznik i ćwiczenia "Flying Start 1" i od czasu do czasu z zainteresowaniem je przeglądałam. To było moje pierwsze spotkanie z tym językiem. 

Gdy miałam około 7-8 lat, moją pierwszą nauczycielką została mama (w tych zamierzchłych czasach naukę języka w szkole rozpoczynało się w 4 klasie podstawówki). Założyła mi zeszyt, w którym zapisywała podstawowe wyrażenia w trzech wersjach: po angielsku, wymowa po angielsku i tłumaczenie. Każda taka lekcja była bardzo krótka i obejmowała niewielki materiał, ale wielokrotnie powtarzany. Pamiętam, że czas szybko mijał, a ja nie mogłam się doczekać kolejnej lekcji.

Niedługo później zaczęłam chodzić na zajęcia organizowane w szkole, gdzie korzystaliśmy z "Flying Start". Lubiłam te zajęcia i całkiem nieźle mi na nich szło. Kurs jednak nie trwał zbyt długo i niewiele mam z niego wspomnień (poza tym, że podkochiwałyśmy się w jednym starszym uczniu ;)).

Jak tylko w miarę pojęłam, o co chodzi z tą całą nauką, zaczęłam moją zabawę w lekcje angielskiego. Byłam sobie sterem i okrętem: nauczycielką i uczniem :-) Mama zgromadziła pokaźną kolekcję książek do nauki tego języka. Zagrabiłam je wszystkie i chłonęłam, chłonęłam, chłonęłam. Zdobyłam kalendarz nauczyciela, w którym codziennie zapisywałam temat lekcji i robiłam notatki. Poznawałam gramatykę (dzięki temu później w szkole nigdy żadnego zagadnienia nie musiałam się uczyć - były one dla mnie tak oczywiste i naturalne, jak zasady języka polskiego), czytałam teksty (to poszerzało moje słownictwo lepiej niż wkuwanie słówek, zresztą tej metody nigdy w nauce angielskiego nie praktykowałam), przepisywałam zdania z ćwiczeń (pisanie ze słuchu nigdy nie stanowiło dla mnie problemu). Ten samotny czas nad podręcznikami to była dla mnie czysta przyjemność.

Jedyne, czego mi w tamtym okresie zabrakło, to kontakt z językiem mówionym i możliwość wypowiadania się. To przyszło w liceum, czyli gdy miałam ok. 15 lat. Aby dostać się do klasy z kontynuowanym angielskim, pół roku wcześniej chodziłam na kurs, z którego pod względem wiedzy nie wyniosłam zbyt wiele, bo wyróżniałam się na tle innych uczniów. Za to miałam wreszcie okazję, by mówić i raczej nie czekałam aż inni udzielą odpowiedzi. 

W liceum pierwsze miesiące były pod górkę, ale jak tylko się wciągnęłam, zostałam prymuską (co roku 6 na świadectwie). Nie ukrywam: przez prawie całe te 4 lata chodziłam też na lekcje prywatne, aby usystematyzować wiedzę i uzupełnić braki, które wynikały z tego, że wcześniej nie miałam prawdziwego nauczyciela, który by mnie poprowadził. Oprócz zadań i powtórek z lekcji prywatnych sama nie robiłam nic więcej.
www.digitalartskins.com
 Jakie wnioski można wyciągnąć z tej historii?

1. Moja mama podeszła do sprawy w idealny sposób: uczyła mnie całych wyrażeń i zdań, nie pojedynczych słówek. Jeśli takie się pojawiały, następowały po nich przykłady.

2. Nie tylko dzieci nudzą się zbyt długimi lekcjami :-)

3. Chęć do nauki to 90% sukcesu. 

4. Słuchanie i mówienie jest bardzo, ale to bardzo ważne. U mnie one zawsze będą pietą Achillesową, bo nie towarzyszyły mi od początku nauki przez długi czas. 

5. Czytanie poszerza nasze słownictwo i znajomość gramatyki.

6. Należy jak najszybciej wprowadzić wszystkie 4 umiejętności i rozwijać je równolegle

7. Nauczyciel, mentor to ważna i potrzebna osoba.

Następnym razem opowiem Wam moją historię z językiem francuskim.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz